Wykładowca Akademii Wincentego Pola dr Andrzej Pawłowski, prof. AWP, oraz grupa pracowników Muzeum Badań Polarnych w Puławach wzięli udział w wyjątkowej wyprawie na norweską wyspę Spitsbergen. Celem ich podróży była Stacja Polarna Hornsund zarządzana przez Instytut Geofizyki PAN. Uczestnicy wyruszyli 20 sierpnia spędzając osiem dni na pokładzie statku, by po dotarciu na miejsce eksplorować wyspę. Zapytaliśmy profesora Pawłowskiego o jego wrażenia i obserwacje.
Skąd pomysł, by wziąć udział w wyprawie do stacji polarnej?
– Był to wyjazd studyjno-szkoleniowy organizowany przez Muzeum Badań Polarnych, możliwy dzięki wsparciu Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk oraz Komitetu Badań Polarnych PAN. Mieliśmy okazję podróżować na statku „Horyzont 2” – jednostce szkoleniowo-badawczej Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. Płynęliśmy osiem dni, a następnie odwiedziliśmy polską stację w Hornsundzie oraz stolicę Svalbardu – Longyearbyen. Tam zwiedziliśmy dwa największe muzea: Muzeum Norweskiego Instytutu Polarnego oraz Muzeum Ekspedycji na Biegun Północny.
Potem dotarliśmy na najbardziej wysuniętą na północ osadę ludzką – Ny-Ålesund, położoną na 79. równoleżniku. Jest to tylko 11 stopni od bieguna północnego. W Ny-Ålesund działa wiele stacji badawczych, w tym niemiecka, chińska i indyjska. Spędziliśmy tam dwa dni, po czym wróciliśmy do Longyearbyen. Odwiedziliśmy również tzw. Arkę Noego – bank nasion, gdzie w warunkach wiecznej zmarzliny przechowywane są nasiona roślin z całego świata. Byliśmy też na lodowcu Hansa i jeziorze Revsvatnet, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć z bezpiecznej odległości zwierzęta charakterystyczne dla tego obszaru, takie jak niedźwiedź polarny, renifery i wiele gatunków ptaków. Na tej wyprawie nawiązaliśmy międzynarodowe kontakty, a ja wygłosiłem wykład na temat Muzeum Badań Polarnych jako nowego produktu turystycznego. Zwiedziliśmy również miejsce pamięci Roalda Amundsena – jednego z największych odkrywców obu biegunów.
Jak wyglądały przygotowania do podróży?
– Przygotowania dotyczyły przede wszystkim merytoryki. Opracowywaliśmy naszą ekspozycję w Muzeum Badań Polarnych na podstawie literatury oraz dostępnych materiałów. Każdy z nas musiał samodzielnie zadbać o sprzęt – zwróciliśmy się do polskiej firmy o pomoc, jednak ostatecznie sami testowaliśmy stroje. Najważniejsze było, by były one lekkie, wodoodporne i odporne na wiatr. Duże wrażenie zrobił na nas długi dzień polarny – kilka dni wcześniej skończył się okres, w którym słońce nie zachodzi poniżej horyzontu. Praktycznie przez całą dobę było widno. Słońce zachodziło około północy, a po dwóch godzinach znów wschodziło. Było to niezwykłe przeżycie. Mieliśmy również okazję spotkać się z gubernatorem Svalbardu, który przyleciał do nas helikopterem. W czasie rejsu przeszliśmy szkolenie z zakresu bezpieczeństwa, w tym ewakuacji do łodzi ratunkowej oraz zakładania specjalnych kombinezonów ochronnych, tzw. Heli Hansenów, które zapobiegają wychłodzeniu organizmu. Uczestniczyliśmy także w ćwiczeniach ratunkowych z helikopterem.
Jakie były największe wyzwania, z którymi musieliście się zmierzyć?
– Na początek powiem, że jedzenie na statku było znakomite, a kucharz wyjątkowy (śmiech). Niektórzy z nas przechodzili chorobę morską. Osiem dni żeglugi w zamkniętej grupie, przy ciągłym kołysaniu, sprawiało, że w nocy nie zawsze można było dobrze się wyspać. Czasem udawało się spać tylko 2–3 godziny. Wyzwanie stanowił też długi dzień, co utrudniało rozdzielenie pracy od wypoczynku.
Jakie obserwacje udało się poczynić podczas tej wyprawy?
– Głównym celem było zobaczenie, jak funkcjonuje środowisko przyrodnicze i kulturowe Arktyki oraz skonfrontowanie tego z naszymi przygotowaniami w muzeum. Okazało się, że nasza ekspozycja dobrze oddaje klimat tych miejsc. Ponadto, obserwowaliśmy siebie nawzajem w warunkach rejsu i życia w małej, zamkniętej grupie. Mieliśmy także okazję zobaczyć, jak wygląda codzienne życie w miejscowości tak odizolowanej od świata, jak Longyearbyen.
Czy wyprawa się Panu podobała?
– Zdecydowanie! Dla nas wszystkich była to wyprawa życia. Te osiem dni na statku, podróż do obszarów polarnych i spotkania z ciekawymi osobami były niezwykłym doświadczeniem. Na przykład rozmawialiśmy z prof. Moniką Kusiak – jedyną Polką, która była na Antarktydzie. Towarzyszył nam także najmłodszy Polak, który zimował na Antarktydzie – spędził tam 14 miesięcy, mając zaledwie 22 lata. Miałem też okazję spotkać wnuka prof. Alfreda Janna, znanego badacza polarnych rejonów, związanego z Lublinem, który zaraził swoją pasją prof. Kazimierza Pękalę – twórcę lubelskiej polarnistyki.
Czy zauważył Pan jakieś zmiany klimatyczne?
– To był temat wielu rozmów, szczególnie w stacji Hornsund. Podczas wycieczki na lodowiec nasz przewodnik, dr Jerzy Giżejewski, opowiedział nam o postępującym cofaniu się moren lodowców. Zauważyliśmy, że było dość ciepło, około 13-15 stopni Celsjusza. Na samej stacji temperatura wynosiła około 3 stopni, a w zatoce pływały fragmenty lodu. Widać wyraźnie, jak klimat się zmienia. Badacze zauważyli, że zmniejsza się zasięg lodowców, co wpływa na populację niedźwiedzi polarnych, które coraz bardziej przesuwają się na północ. Z kolei populacja reniferów gwałtownie rośnie – skoki temperatury w zimie powodują szybkie topnienie i zamarzanie śniegu, co umożliwia reniferom łatwiejszy dostęp do pożywienia.
Czy planuje Pan kolejne wyprawy?
– Chętnie wziąłbym udział w kolejnej wyprawie, jeśli pojawi się taka możliwość. Dzięki wsparciu Polskiej Akademii Nauk i Instytutu Geofizyki PAN mogliśmy zrealizować tę podróż. Wyprawa do Antarktydy byłaby marzeniem, choć kosztownym, ale ponowna podróż na Arktykę to jak najbardziej realny plan. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Rozmawiała: Edyta Pać